piątek, 17 maja 2013

Rozdział 4

Spojrzałam na adres który miałam zapisany na kartce.
- Dobra. To do windy. 12 piętro - powiedziałam dziewczynom
Wjechałyśmy i naprzeciwko wyjścia z windy było nasze mieszkanie. Zadzwoniłam dzwonkiem i po chwili otworzyły się drzwi. 
- Jenny! - ciocia Debby uściskała mnie serdecznie - ale ty wyrosłaś!
- Cześć ciociu. A ty nic się nie zmieniłaś. Dalej wyglądasz jakbyś miała 20 lat - uśmiechnęłam się do niej
- Cześć dziewczynki, wchodźcie, wchodźcie. Nie krępujcie się. 
- Dzień dobry - powiedziały chórkiem dziewczyny
- Muszę już lecieć, bo wyrwałam się na chwilę z redakcji. Macie w lodówce zapas jedzenia, tam są sypialnie. Czujcie się jak u siebie. Gdyby coś się działo dzwońcie pod numery, które wiszą na lodówce. Pa! - ucałowała mnie w policzek, tak samo jak moje przyjaciółki.
Mieszkanie było ogromne. Nie spodziewałam się takiego. Było urządzone w stylu nowoczesnym, można stwierdzić po białych ścianach i wszędobylskich szarościach, że jest zimne, ale brąz, który był wkomponowany oraz mnóstwo zieleni dodawało przytulnego klimatu.
- Dobra laski, zbieramy się! - krzyknęłam wyjmując z lodówki butelkę wody.
- No weź daj się chociaż ogarnąć! - usłyszałam Aldonę z łazienki, a za chwilę szum wody.
- No zajebiście... Rusz tyłek!
- Nie przebieramy się? - zapytała Marta
- W sumie możemy. Chyba założę jakąś sukienkę. Pomożesz mi wybrać?
- Jasne. Let's GO!
Wzięłyśmy walizki i poszłyśmy do jednego z pokoi.
- Dobra. Może być ta? - zapytałam wyjmując pokrowiec z walizki i rozpinając go.
- Spoko jest, ale pokaż jeszcze inne.
- No dobra. To może ta?
- NOPE! Nie, proszę, nie.
- Yhh... Ale zakładam. I bez gadania.
- Dobra.
Przebrałam się i wyszłyśmy na duuuuże zakupy.

czwartek, 2 maja 2013

Rozdział 3

Przyleciałyśmy do LA o 12 tamtejszego czasu. Nie byłyśmy zmęczone bo miałyśmy wygodne miejsca i mogłyśmy się wyspać. Postanowiłyśmy więc pójść do jakiegoś centrum handlowego. 
- Może najpierw zostawimy te walizy, co? - zapytała Marta taszcząc po schodach wielką, fioletową walizę. 
- Taaa... Przydałoby się - odpowiedziałam rzucając okiem na mój bagaż.
Stanęłyśmy na ulicy i już miałyśmy wzywać taksówkę kiedy tuż obok nas zatrzymał się czarny samochód, z którego wyszedł wielki mężczyzna i przesunął nas. Usłyszałyśmy za nami szum, więc odwróciłyśmy się. Prosto na nas szedł tłum fotoreporterów. Większość szła tyłem i robiła masę zdjęć komuś kto był w środku tego całego motłochu. Spojrzałam się po dziewczynach. Stały jak wryte z otwartymi gębami, a Aldona miała łzy w oczach.
- To on... To on... - wydukała z siebie i zaczęła przeciskać się przez tłum.
Wydaje mi się, że zobaczyła coś czego ja nie widziałam. Podskoczyłam i wtedy już wiedziałam o co jej chodzi. Do samochodu, eskortowany przez trzech wielkich goryli szedł sam Justin Bieber. Za nim biegła cała rzesza fanek krzycząca i płacząca jak w tej chwili moja przyjaciółka. 
W tym momencie ktoś mnie popchnął, wywróciłam się i poczułam jak kilkanaście par stóp kopie mnie gdzie popadnie. Usłyszałam czyiś krzyk:
- Ej! EJ! Uspokójcie się! Zaraz ją zabijecie! - nastała jako taka cisza, a mnie przestano taranować. Leżałam tak skulona i zwijałam się z bólu.
- Hej - ktoś złapał mnie za ramię - nic ci nie jest?
- Nie... chwila... czy nade mną stoi Justin Bieber? Chyba mocno mnie skopali... - złapałam się za głowę, a on zachichotał
- Poczekaj, pomogę ci - wziął mnie pod ramię i postawił na nogi. 
- Dzięki.
- Zadowoleni? - krzyknęła Aldona. Krzyczała do paparazzich - no co się tak patrzycie! Nie dość, że nie dajecie Justinowi żyć to jeszcze taranujecie niewinne nastolatki, bo tak bardzo wam zależy na forsie. Gdyby nie on moglibyście ją zabić! Zadowoleni z siebie?! Macie te swoje pierdol*ne fotki?! Wszyscy zaczęli na nią krzyczeć i robić jej zdjęcia. 
- O Jezusie - usłyszałam z ust Justina - wsiadaj do samochodu - powiedział do mnie - Dennis - zwrócił się do jednego z goryli - weź tą dziewczynę stamtąd i chodźmy. 
- Ale tam są nasze bagaże i moja przyjaciółka Marta! - zaprotestowałam
- To zbieraj ją! - powiedział inny ochroniarz
- Może byłbyś milszy? - zapytałam patrząc na niego wilkiem. Przewrócił oczami i wsiadł za Justinem do samochodu
- MARTA! - krzyknęłam. 
Wyłoniła się zza tych wszystkich hien ciągnąć moją walizkę i swoją naraz. 
- Dzięki kochana - wzięłam walizkę i wpakowałam do bagażnika.
Wsiedliśmy. Popatrzyłam  po dziewczynach. Marta była dalej zszokowana, a Aldona siedziała naprzeciwko Justina i patrzyła się na niego gałami wielkimi jak kule bilardowe. Ja siedziałam obok niego na osobnym fotelu. Spojrzałam na niego. Obserwował Aldonę, bo ta co chwilę pytała się Marty i z tego co słyszałam Dennisa czy to naprawdę Justin Bieber siedzi naprzeciw niej.
Justin spojrzał na mnie i spytał po cichu:
- Ona zawsze się tak zachowuje?
- Tylko jak widzi ciebie - zaśmiałam się - jest wielką fanką. Właściwie od początku jest Beliebers.
Spojrzał na nią niepewnie.
- Hej, śliczna - powiedział do niej. Momentalnie oprzytomniała.
- Mówisz do mnie?
- Tak. Jak się nazywasz?
- Aldona
- Ładne imię. Wyjął ze schowka swoje zdjęcie i podpisał się na nim z niekrótką dedykacją - proszę. To dla ciebie - podał jej zdjęcie. 
- "Dziękuję za bycie ze mną od początku. To wiele dla mnie znaczy. Kocham cię, Justin Bieber" - przeczytała - ojej... - rozpłakała się na dobre i zaczęła go ściskać - dziękuję! Dziękuję, dziękuję, dziękuję...
- No już, bo go udusisz - powiedziałam przywracając ją do świata realnego
- Dzięki - szepnął do mnie kiedy Aldona zajęła się czytaniem ponownie dedykacji
- Spoko. 
- A właściwie jak masz na imię?
- Jenny. 
- Jesteśmy na miejscu - powiedział kierowca zatrzymując się. Zastanowiłam się skąd znali adres cioci, ale pewnie Marta mu powiedziała, bo siedziała obok niego.
- Dzięki za podwiezienie - powiedziałam na odchodne i pomachałam mu i ochroniarzom, a temu co na mnie naburczał pokazałam z gracją środkowy palec. Zaśmiał się i spojrzał na Jusa. Ten tylko wzruszył ramionami.
Wzięłyśmy walizki i weszłyśmy do budynku.